Skocz do zawartości

Prześlij nam swoje filmy, zdjęcia czy tekst. Bądź częścią naszego zespołu. Kliknij tutaj!

LM.plWiadomościNie ma dla nich rzeczy niemożliwych. Konińska baza noclegowa wciąż działa!

Nie ma dla nich rzeczy niemożliwych. Konińska baza noclegowa wciąż działa!

Dodano: , Żródło: LM.pl
Nie ma dla nich rzeczy niemożliwych. Konińska baza noclegowa wciąż działa!
pomoc uchodźcom

Społecznicy musieli też nawiązać współpracę ze służbami wojewody, gminami i ościennymi miastami. Rzuceni na głęboką wodę uczyli się radzić sobie z różnymi problemami, np. brakiem aktu urodzenia niemowlaka, czy brakiem dokumentacji medycznej chorych na epilepsję dzieci.

– Był kocioł. Telefon ciągle dzwonił. Nasz rekord to ponad 320 połączeń jednego dnia – opowiadają.

Żadna z rozmów nie była tylko mechanicznym wskazaniem miejsca do spania. To było również zderzenie się z ludzkimi dramatami.

- Zadzwoniła kobieta, do tej pory nie mogę o tym opowiadać bez emocji, szukała miejsca na jedną noc. Pojechała z Niemiec na granicę po matkę, która na pieszo szła przez pół Ukrainy! Potrzebowały na chwilę miejsca, żeby się przespać, bo mama źle się czuła. To był taki moment, że odłożyłam słuchawkę i się rozpłakałam. Jak się pomyśli, że to moja mama mogła iść przez pół kraju, żeby się wydostać z tego piekła… - mówi ze łzami w oczach Aga.

Olga opowiada o 20-latce, która zostawiła w Ukrainie mamę (nie chciała opuścić gospodarstwa) i walczącego na froncie chłopaka. Przyjechała do Polski sama.

– Bardzo się przejęłam, bo to dziewczyna w wieku moich dzieci. To dziecko o wzroście 1,50 m trzęsło się i było z jedną reklamówką. Cztery dni walczyła o życie w Charkowie. Przyjechała do Konina samiusieńka, a ja nie miałam nic wolnego w bazie. Przypomniało mi się takie jedno miejsce, gdzie pomyślałam, że mogą nam pomóc. I udało się. Jest tam, zaopiekowana, bezpieczna. To są takie historie, których my sobie nie wyobrażamy. Jak się tego dotknie...mi się do dzisiaj chce płakać jak o tym myślę - opowiada Olga. - Albo dostaję telefon od trzech dziewczyn, które mi płaczą do słuchawki. Nic nie rozumiem. Dzwonię do Nataliji, która pomagała nam w tłumaczeniach. Okazuje się, że dziewczyny zostały przywiezione z granicy przez pana, który je później wystawił za drzwi. Trzeba było na szybko znaleźć im nowe miejsce. Mieliśmy kawalerkę, ale tam nic nie było. Telefon do Miejsca Dobra, żeby zorganizować im kołdry, poduszki, najpotrzebniejsze rzeczy. Od nas Tristan z Moniką pojechali na zakupy, żeby dziewczyny miały co zjeść – dodaje.

Agnieszka podkreśla, że większość uchodźców przyjeżdża z jedną torbą. Nie mają prawie nic. Społecznicy stają na rzęsach, żeby im pomóc.

– Podczas mojego dyżuru zadzwonił mężczyzna i mówi, że jest na dworcu kolejowym w Koninie z żoną i ósemką dzieci! Najstarsze miało 16 lat, a najmłodsze – pięciomiesięczne bliźnięta. Zorganizowaliśmy wolontariusza, który ich odebrał. Okazało się, że przyjechali starą Ładą, która ledwo się trzymała. Udało się ich przyjąć na kilka godzin w hotelu Konin (wtedy jeszcze nie było to miejsce wskazane przez wojewodę – od red.), na przeczekanie zanim znajdziemy im miejsce. Moja córka pojechała tam zobaczyć czego im potrzeba. Wróciła ze łzami w oczach. Ci ludzie nie mieli nic. Udało się ich ulokować w jednym z ośrodków. Są zaopiekowani – mówi Agnieszka. – Odprowadzałam z kolei jedną Ukrainkę na dworzec kolejowy, a ona przed wejściem do pociągu powiedziała do mnie: „Dam ci coś co całe życie jest ze mną i przywiozłam to z Ukrainy. Szklana świnka. Niech przynosi ci szczęście”. Obie się popłakałyśmy – dodaje.

Marta wspomina z kolei swój pierwszy telefon i dwie dziewczyny, które udało się ulokować w kawalerce.

– Ludzie mieli swoje mieszkania na wynajem i udostępniali je Ukraińcom. Dziewczynom powiedzieliśmy, że jak czegoś potrzebują to mają iść do biblioteki (przed powstaniem Miejsca Dobra – od red.). Nie mogły uwierzyć, że tak się nimi zajmujemy i wszystko dostają za darmo – mówi Marta.

– Trzeba powiedzieć, że gdyby nie było tych ludzi, którzy się zgłosili do bazy noclegowej, otworzyli swoje serca i drzwi domów to ci ludzie dzisiaj spaliby na ulicy – dodaje Tristan.

– Ostatnio obdzwoniliśmy tych, którzy przyjęli uchodźców bo też były takie obawy, że ludzie nie wiedzieli jak będzie, kto do nich trafi. Okazało się, że wszyscy doskonale się dogadują – zauważa Marta.

Potwierdzenie
Proszę zaznaczyć powyższe pole